32. O życiu na 4 +



Parę dni temu wspominałam z mamą wizytę pewnej anglistki z Niemiec w naszym rodzinnym grodzie. Miałam pomóc jej nauczyć się polskiego (swoją drogą, kobieta była niesamowita, nic i nikt jej nigdy nie złamał...poza językiem polskim :D). Nagle mama powiedziała:
-Wiesz, co urzekło ją w Tobie najbardziej? To jak powiedziałaś, że będziesz zawsze walczyć o swoje marzenia.

Lekko zdębiałam. CO było moimi marzeniami w czasach gimnazjum?

Dobre oceny.

Sukcesy literackie i plastyczne.

Ładna cera.

Fajni znajomi i przynależność do jakiejś grupy.

Chłopak.

To już mniej, ale ciągle ciągnęło na scenę.


   Niedawno widziałam się z moją siostrą. Nie wiążą nas żadne więzy krwi, ale wychowałyśmy się w sąsiednich klatkach. Ja miałam trzy lata a ona dziesięć i zawsze była moim Bożyszczem. Przez kolejne dziesięć byłam w nią wpatrzona jak w obrazek i bezkrytycznie ją uwielbiałam- mimo, że byłyśmy jak ogień i woda.
   Nie widziałyśmy się jakieś dwa lata. Jakoś tak wyszło, że wzięło nas na wspominki.
-Wiesz Pulpet...-rzuciła - Ty to zawsze byłaś zajęta. Ani na podwórko, ani nic...balet, rysowanie, pisanie...miałaś przyjść się pobawić, a kończyłaś kolejną pracę plastyczną na konkurs. Mały, ambitny Pulpet.

Zamyśliłam się. Chyba miała rację. Ale moje dzieciństwo pełne było również zabawy i spotkań z koleżankami

-Może to i lepiej- kontynuowała - Wyrosłaś na ludzi. Wiesz czego chcesz. Nie boisz się podjąć tego ryzyka i dążysz do marzeń.


Miałam swoje wymagania. Wobec siebie. Wobec życia.
Lubiłam robić coś najlepiej jak się da. Lubiłam sukcesy. Lubiłam wygrywać.
I nie. Nie mam tu na myśli ścieżki ,,po trupach", wielkiego hejtu i focha, jeśli nie to nie ja sięgnę po złoto. Tu chodziło o zaspokojenie mojej wewnętrznej potrzeby samorealizacji.

Wiem skąd się wzięła- zawsze miałam wsparcie i doping w moim rodzinnym domu. Nie wiem jak i kiedy stała się moim sposobem na życie- ale nie żałuję.

Otaczali mnie ludzie, dla których ambicje nie wychodził poza przetrwanie dni szkolnych, fajny film w tv i bumelowanie na podwórku. Nie rozumiałam tego, ale akceptowałam, że nie każdy musi być tak fiśnięty jak ja.


Byłam tak rozkochana w książkach, że delikatnie przeczuwałam, iż moje oczekiwania wobec związków i miłości będą...wygórowane. Lekko przerażało mnie to, co widziałam w koło i szczerze wierzyłam, że jak już się z kimś jest, to to musi być totalne zatracenie zmysłów, fascynacja, pasja i namiętność a przy tym wysoka kultura i wzajemny szacunek. Gdy widziałam bluzgających przy swoich dziewczynach gimbusów, klepiących je ordynarnie w tyłek, opowiadających sprośne żarty i właśnie ich dziewczyny, strzelające z gumy i dzwoniące o zęby kolczykiem w języku (nie mniej klnące i prostackie), wiedziałam ,że CZEGOŚ TAKIEGO NIE CHCĘ.


Gdy byłam jeszcze młoda i naiwna, trafiłam na chłopaka, dzięki któremu znalazłam idealną nazwę na życie którego nie chcę.

Życie na 4 +.

Tak podsumował swoje małżeństwo jego starszy brat. Że jest ok, nie narzeka. Ona jest ok, sprząta i gotuje, nie robi problemów, nie kłócą się. W łóżku ok. Trzeba jakoś przebiedować, więc kij jaka praca, byleby była, nie jest najlepiej płatna, ale dobra, dajemy radę, na te kilka metrów będzie nas stać, a spłacimy pod koniec życia jak dobrze pójdzie.   Marzenia? Młody, daj se siana, trzeba to życie poukładać i jakoś ogarnąć, może skoczymy nad jakieś jezioro latem na tydzień a tak to trzeba ogarniać kasę na nowy telewizor, bo znów si zacina na ,,Barwach szczęścia". Młody...jest ok. Tak na 4+, ale mogłoby być gorzej albo źle, nie?

NIE.

Chciał mi zaoferować to samo. Że w sumie, to on nie chce już nikogo szukać, bo ze mną jest ok. Po co Ci scena, po co Ci studia w innym mieście, możesz tu gdzieś pracować i zostać ze mną, a tak to zrobić sobie zaoczne. Będzie trzeba coś odkładać, a póki co możemy i u rodziców na pokoju dać radę. No i po co Ci ten spacer / wyjście na piwo / spotkanie ze znajomymi, wystarczy posiedzieć i powlepiać się w kolejny tasiemiec.

Hmm...Nie.

Nie jestem zwolennikiem głupiego ryzyka, bezmyślności i podejmowania decyzji, które zostawiają nas gołych i bosych, ale z hasłem wypisanym na czole : próbowałem sięgnąć po marzenia!
Ale wolę nie mieć tej stabilności i pewności, którą mają Ci, co wybrali życie na 4 +. Serio. Gdybym czuła, że żyję nie na 100%, na własne życzenie wybierając półśrodki, najpewniej straciłabym rozum.
Piszę teraz pracę magisterską o Rogerze Quilterze. Ktoś opisał jego muzykę jako piękny ogród otoczony szczelnym, wysokim żywopłotem, przez który nie miał odwagi wyjść poza mały krąg własnego raju, który sobie stworzył. Kto wie, czy gdyby chociaż podskoczył, rozgarnął te uparte krzewy, gdyby podjął to ryzyko...kto wie, czy dziś nie mówilibyśmy o dorobku kilkadziesiąt razy większym, niż ten który po sobie pozostawił? Kto wie, czy jego spuścizna nie byłaby znana wszystkim tak samo jak dzieła Mozarta czy Chopina?
Nie odważył się. Może miał swoje powody, może żył na 4+ ale fakt, że pozostawił po sobie muzycze perły. Tak samo ludzie żyjący na 4+, tworzą nie raz spokojne, szczęśliwe rodziny bo to im właśnie odpowiada.

Mi nie. Nie chcę życia na 4+. Bo, jak powiedziałam w gimbazjum :

Zawsze będę walczyć o swoje marzenia.



1 komentarze:

Blogger templates

Popular Posts