36. Możesz być kim chcesz

Sparafrazowałam reklamowy slogan firmy MATTEL, którym promowano kultową Lalkę Barbie.
Z założenia, dziewczynki mogły w końcu realizować w zabawie najskrytsze marzenia dotyczące przyszłości- były Barbie Modelki, Barbie Panie Domu, Barbie Policjantki, Lekarki, Nauczycielki, Alpinistki, Gimnastyczki, Piosenkarki. Barbie mogła zajmować się gromadką psów albo i całym gospodarstwem, jeździć rowerem, autem, prowadzić motorówkę a nawet polecić w kosmos.



Barbie nie znała granic. Praktycznie nie było roli czy czynności, której najsłynniejsza lalka świata nie wykonywała. Kilkulatki z całego świata mogły popuścić wodzę fantazji i stać się Kimkolwiek Chciały.

Czy to coś złego? Broń Boże. Uważam, że ten aspekt Lalki Barbie jest cudowny.

Sieczka zaczyna się dalej. Bo wiele, bardzo wiele osób    n i e   w i e :

a) kim chce być

b) co chce robić

c)co sprawia im przyjemność i daje spełnienie



Pamiętam moją szkołę. Boże, co za straszne miejsce. Garstka naprawdę bystrych ludzi upchniętych w klasie o szumnym tytule ,,profil humanistyczno - prawny" , gdzie prawie na każdym roku powtarzano nam, jak bardzo prestiżowym kierunkiem jest prawo, jaka to świetlana przyszłość i poważanie nas czeka, itp, itd.

Efekt? Kilkunastu całkowicie rozbitych życiowo ludzi ze świstkiem świadczącym o tym, że noszą dumny tytuł Magistra Prawa (niemożność przejścia dalszych etapów edukacji / niechęć bądź brak chęci czy umiejętności do wykonywania zawodu / brak odpowiednich znajomości).

Może jakiś przyszły tłumacz minął się z powołaniem. Albo trener drużyny rugby juniorów. Albo właścicielka kawiarni z najlepszymi muffinkami w mieście.



Nasi rodzice to jeszcze pokolenie, dla którego studia nie były oczywistością. Większość chce lepszych szans dla swoich dzieci. Chcą żeby byli    k i m ś.

Tylko kim?

Szukają z Tobą pasji, zainteresowań talentów- super.

Planują przyszłość za Ciebie, narzucając obranie konkretnej ścieżki- do dupy.

A Ty? Czy Ty wiesz, czego chcesz?

Bardzo długo nie mogłam zrozumieć ludzi, którzy wybierali- wstyd się trochę przyznać, ale w moich oczach - n i c. Mianem ,,nic", określałam porzucenie wszelkiego hobby czy pasji, i przelanie całego świata na chłopaka, potem męża, dziecko, dom itp itd.

Czułam bezpodstawny żal i ból (dupy) o to, że np. koleżanka pięknie malująca, marząca o nauczaniu początkowym i pracy z kilkulatkami, kreatywna i oczytana, nie ma już innych tematów i innych zajęć niż mąż / dzieci / dom.

Aż zrozumiałam. Jej daje to szczęście.

Więcej. Zrozumiałam, że może właśnie to jest jej droga. Że, tak, być może miała zostać Żoną, Matką i Panią domu i z tego czerpać energię życiową. I nic mi do tego.

Nie zliczę ilu muzyków musiało znaleźć alternatywę na życie, bo niestety, rynek dla absolwentów po Akademii Muzycznej nie jest zbyt łaskawy. Moja bliska koleżanka, oświadczyła ostatnio swojemu (równie co ona muzykalnemu)  Lubemu, że może i hodować Alpaki jeśli da mu to szczęście, a ona znajdzie sposób, by i tak byli razem- ani razu nie rzuciła przy tym o pomyśle zerwania z marzeniami i planami na swoją przyszłość.





Wiem, czego chcę- nie poddaję się w dążeniu do spełnienia.

Nie wiem czego chcę- nie poddaję się w dążeniu do znalezienia odpowiedzi.

Brzmi banalnie a ja być może nie zdaję sobie sprawy z tego jak trudno znaleść drogę dla siebie. 
Ale wierzę, że musi być coś. Coś, co rozpali w oczach ogień i sprawi, że serce zabije mocniej- może plastelina (hej, chcę być przedszkolanką!), może spacer za miastem (jakby to było sadzić pomidory...), może TV Puls i Sąd Rodzinny (kurde, chciałbym bronić sprawiedliwość...) a może porządki (ej, to moje repetytorium do matury z matmy...zadanie ekonomiczne...uuu, praca z kasą, to je tooo!).

Musi. Może inni widzą zarys Twojej ścieżki- nie wahaj się, pytaj! Może odpowiedź od dawna nieśmiało czai się w zakamarkach Twojej głosy- nie bój się, daj jej szansę przemówić (nawet jeśli to szalone).

Możesz być kim chcesz- obiecuję.




35. Chciałam być Szczurem

Serio.

Najlepsze jest to, że kiedy ktoś pyta, czego boję się najbardziej, powiem bez wahania : s z c z u r ó w.
Boże, jak one mnie brzydzą. Zniosę wężę, zniosę pająki, ciemności, wysokości i podziemia. Ale nie szczury. Na samą myśl mam dreszcze i żołądek pochodzi mi do gardła.

Ale chciałam być kiedyś szczurem.

W ,,Dziadku do Orzechów" maluszki tańczyły Laleczki i Żołnierzyki. Początkowo, z moim wzrostem żyrafy, rozpatrywano mnie do roli ołowianego wojaka, ale okazało się, że w szyku moja głowa będzie wystawać ponad resztę tancerzy. I wtedy właśnie padło:

Wiktoria będzie tańczyć ,,Szczury".


Wow. Cisza jak makiem zasiał. Tańczyć ze starszą grupą...

Nawet mi nie przeszło przez myśl, że będę kreować, jakby nie patrzeć, najobrzydliwszą kreaturę na tym świecie, ani to, że włożą mi na głowę cuchnący, piankowy szczurzy łeb. Liczyła się ta nobilitacja i szansa występu z zaawansowanymi tancerzami.

Kurczę, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.




To już było, ale cóż xD Pulpet- Szczur

Czy prędzej tu...po 10 roku życia z Pulpeta zmieniałam się w Parówkę.

Teraz? Teraz niestety zbyt często pozwalam sobie na chcenie tego, czego chcą inni. Owczy pęd?
Niedobrze.

Nie jest tak zawsze. Bardzo wiele rzeczy, których pragnę i do których dąże, nie przyszłyby nawet komuś do głowy. Ale jednak.
Figura.
Moda.
Szminka- burgund.
Dmuchany jednorożec <3


Szminka z Golden Rose.


Motyle na ścianie

50 / 50. Chcę czegoś, czego chcą wszyscy / inni, jesli mi się to podoba.
Być może sama nie wpadłabym na takie życzenie, ale cóż- siła reklamy.
Nie chcę tego, co całkowicie mi nie leży.
Tatuaż.
Piercing.
Minimalizm w mieszkaniu.
Airmaxy.

Zdrowy nonkonformizm? Taki w umiarze?
Chyba tak.

Wiem, czego chcę- choć czasem dopiero, gdy zobaczę to u kogoś innego.
Wiem, czego nie chcę- czasem również wówczas, gdy ma ta inna osoba.

Mam swój styl i gust który ciągle się zmienia- i dobrze.





34. Żeby wygrać trzeba...

...nieźle się natrudzić. Nic, powiadam NIC nie wkurzało mnie bardziej, niż- kiedy okazywało się, że znowu coś wygrałam- tekst rzucany przez kogoś z lekkim fochem : TY to masz szczęście.

Szczęście? Serio?




Znaleźć uczciwy, ciekawy, rozwojowy konkurs z kuszącymi nagrodami...to nie pstryknięcie palcami.

Plastyczny- wymyślanie oryginalnego pomysłu, inspiracji. Zakup materiałów. Godziny ślęczenia nad pracą.

Literacki- tysiące planów, koszmarne fazy niemocy i pustki w głowie, bilion poprawek.

Wokalny- wybór repertuaru, wbijanie go do głowy, dni przygotowań interpretacji i korekty błędów.

Mogłam siedzieć na dupie i oglądać telewizję. Mogłam spać dłużej i ślęczeć nad komputerem do nocy. Mogłam wyjść ze znajomymi. Ale tak, oczywiście, to kwestia szczęścia.

Nie przeczę- ono się przydaje. Przydaje się niesamowicie. Tylko, paradoksalnie, bardzo często mi go brakuje. Serio. Ja jestem tym typem dziewczyny, której wiele rzeczy - i tych małych ale i niestety tych większych- może posypać się dosłownie w ostatniej chwili. Nie zliczę momentów, kiedy otępiała siedziałam na podłodze próbując zaakceptować zaistniały bullshit w którym się znalazłam (bo niestety nie mogłam zmienić NIC, choćbym stanęła na głowie), myśląc jak bardzo chciałabym się zamienić w tym momencie z kimś, kto nie ma takiego paskudnego niefartu.No i nigdy nie wygrałam w konkursie, gdzie zwycięzcę losowano- choćbym wrzuciła tysiąc jeden kuponów :}.

Dlatego naprawdę mocno się staram kiedy coś robię. Konkursy to nie szkoła, gdzie możesz dostać dobrą ocenę za wypełnienie okreslonych wymagan -et voila!- jesteś zwycięzcą.
W konkursie trzeba zabłysnąć. Wyróżnić się. Zaintrygować jury.

Dlatego, kiedy rok temu lepiłam pierogi a z odbiornika w ekstazie darła się kolejna osoba, którą RMF FM miało zabrać za free na Fuerteventurę, skupiałam się bardziej na mieleniu ziemniaków z twarogiem niż na radiowej audycji.

-A zobacz ten konkurs na ich stronie. Mówią, że są jeszcze miejsca.- krzyknęła z pokoju mama.

-Taaa....- mruknęłam międląc łyżką farsz- I na pewno mnie zabiorą. Daj spokój. Ustawka albo losowanie przypadkowych zgłoszeń, totalne gónwo.

-Oj Wika, weź chociaż sprawdź.- nalegała mama

-No dobra, sprawdzę a jutro będziemy pakować walizkę na Fuertę- zarechotałam radośnie.

Skończyłam proces tworzenia ruskich (pierogów) i wzięłam laptopa. RMF FM twierdziło, że zabierze 100 osób na Fuerteventurę zupełnie ZA DARMO. Doczytałam w regulaminie, że zgłaszasz siebie i pięciu znajomych a jedyne co musisz zrobić, to napisać dlaczego to właśnie twoją ekipę RMF FM powinno zabrać na taki wyjazd.

Szczerze? Popłynęłam. Robiłam sobie totalne jaja. Napisałam (ale dość górnolotnie), że pewnie opera kojarzy się głównie z tuszą, stypą i wielkim darcie mordy- i że to błędne skojarzenia (poza ostatnim). Że moja ekipa przyjaciół-śpiewaków klasycznych, odwali disco-polo na operowo przy kanaryjskim ognisku tańcząc żarliwie kankana w rytmy WEEKENDu, dyskretnie sącząc bimber między występami i wskakując do oceanu z wysokim C.

Czy jakoś tak.

Kliknęłam wyślij z ironicznym uśmiechem i totalnie o sprawie zapomniałam.
Następnego dnia robiłam zakupy w ukochany second-handzie, gdy rozdzwonił się mój telefon.
-Halo?- mruknęłąm podejrzliwie w słuchawkę (w koncu numer nieznany, wciskanie garnków, zaproszenia na pokazy pościeli, itp.)
-Halo, Wiktoria Wizner? Gratuluję, zabieramy Cię wraz z piątką przyjaciół n Fuerteventurę.

Aha :D

Potem było prędko. Miałam podać numer koleżanki, która w audycji na żywo dowie się o wyjeździe ode mnie i dziennikarza RMF FM (reakcja mojej kumpeli, gdy dziennikarz powiedział, z jakiej stacji dzwoni : ,,RMF FM? A skąd macie mój numer...ja Was nie słucham"), wysyłanie danych, pakowanie i...w drogę!

All inclusive na Fuercie za darmo. Dla mnie. I piątki przyjaciół. Jak to możliwe?









Możliwe. Ciężko mi było w to uwierzyć- ale jednak!
Miałam szczęście? W jakimś stopniu na pewno. Ale tutaj nie losowano przypadkowych zgłoszeń. Komisja wybierała te najciekawsze i starała się skompletować grupę 100 bardzo różnych osób.
Szczerze mówiąc, myślałam, że śpiewacy operowi będą ostatnim typem osoby, którą crazy summer ekypa będzie chciała zabrać...a jednak :P







Na wyjeździe byli goście specjalni- Antek Smykiewicz, Marta Wierzbicka i Sarsa. Z założenia mieli się z nami integrować i uczynić wyjazd jeszcze bardziej wyjątkowym. W rzeczywistości Antek był super sympatycznym, normalnym facetem, Sarsa chodziła z miną jak kwaszony ogórek (ale gdy tylko pojawiały się kamery, zmieniała się nie do poznania :D) a Olę z ,,Na wspólnej" zobaczyłam dopiero w dniu wyjazdu, przy autokarze :D.

Ulokowano nas w naprawdę wielkim hotelu, niestety, miasteczko nie oferowało w zasadzie nic a plaża była ideala dla KiteSurferów (klify,żwir, wielkie fale i silne prądy) i większość czasu spędzało się w Hotelowej Latyfundii przy basenie, w barach czy na dyskotekach.

Co z moją naturą podróżniczo- odkrywczą nie do końca współgrało. Dlatego wzięliśmy sprawy eksploracyjne we własne dłonie
(nie żeby damowe drinki non-stop i pyszne jedzenie nam nie pasowało, oj nie:D)








Na Fuercie tragicznie chodzi internet. Serio. W hotelu był dostępny tylko w jednym punkcie, tzw. ,,palmiarni" a ja na transfer wydałam niezłą sumę.

Fuerteventura (nazwa z hiszpanskiego- fuerte- silny, viento-wiatr), jest częścią Hiszpanii, lecz geograficznie przynależy już do Afryki. Podczas jednodniowej wycieczki autem, staraliśmy się wydusić z wyspy ile się da, i choć nie udało się zobaczyć wszystkiego, to jednak mogliśmy dotrzeć w te mniej znane zakątki.







Zwiedziliśmy m.in Betancurię, historyczną stolicę wyspy.



W Betancuri jest restauracja oznaczona Gwiazdką Michellina :D



Ulokowano nas na południowo-wschodnim krańcu wyspy, jednak północne plaże są szerokie i piaszczyste, a ocean- spokojny i błękitny.


Infrastruktura jest niezła. Wiele wulkaniczno- pustynnej przestrzeni z rozrzuconymi, samotnymi chatkami (badź ich resztkami).
Liczne stada kóz.
Wszechobecne wiewiórki :D









Na Dzień Dobry, RMF FM zaopatrzyło nas w plażowe ręczniki, bikini z Esotique, okulary i przywieszkę do walizki. Wszystko w kolorach i z logo radiostacji :).


A najlepszym drinkiem w hotelu była ,,Lumumba".
Mohito straszne. Nie polecam.



Nie zliczę ile razy mówiono Fuertaventura zamiast Fuerteventura.
I ile razy ktoś się mylił, że jesteśmy właśnie na Teneryfie :D.



 Ku memu rozczarowaniu, owoce i soki były dośc mdłe i mało smaczne :(.



Raz trafiliśmy do apteki, raz do pustawego baru.Widziałam kilka kościołów, żadnej szkoły/ jej resztek. Czuć, że to wyspa, czuć, że daleko, czuć, że mało alternatyw na życie. 





 Ale! Nigdy nie miałam tak luksusowych wakacji. Pewnie sama nie wybrałabym Fuerty na miejsce moich wczasów.

Żeby wygrać, trzeba grać- bo gdybym nie spróbowała?
Żeby wygrać, trzeba się natrudzić- bo gdybym nie postarała się (mimo, iż jajcarsko!) opisać moich znajomych?
Żeby wygrać, trzeba chcieć- marudzenie na kanapie i zazdroszczenie innym nie przybliża ani o jotę do wygranej.

No- to gramy?

Blogger templates

Popular Posts